Wywiad z Hansem Koenigsmannem, głównym inżynierem SpaceX, przeprowadzony przez niemiecki magazyn ZEIT ONLINE. Przeczytacie w nim trochę na temat ryzyka, jakie trzeba podjąć na drodze do sukcesu, a także o Falconie Heavy i misji na Marsa. Wywiad został przeprowadzony w październiku.
ZEIT ONLINE: Panie Koenigsmann, pracuje pan w SpaceX od pierwszego dnia. Jeśli spojrzy pan w przeszłość na ostatnie 15 lat, jaki jest największy dotychczasowy sukces?
Hans Koenigsmann:
Jednym z naszych pierwszych celów było lądowanie rakiety, która zaliczyła wizytę w kosmosie, zrobienie przeglądu i wystrzelenie jej ponownie, zamiast budować ją od nowa. Falcon 9 jest naszym największym sukcesem do tej pory.
Na początku byliśmy tylko grupą kilku kolesi siedzących przy stole. Dopiero potem rozwinęliśmy się we wpływową firmę. Nie wiem jak wielki jest ten wpływ, lecz często zdarza mi się słyszeć, że inspirujemy ludzi. Podczas każdego startu mamy wielu widzów, niektórzy z nich lecą do USA tylko po to, aby obejrzeć start naszej rakiety. To niesamowite. Inspirujemy nową generację astronautów.
ZEIT ONLINE: A co jest pana największym osobistym sukcesem?
Hans Koenigsmann:
Trudno powiedzieć. Lądowanie na pewno było jednym z nich. Wcześniej były dwa wielkie wydarzenia: kiedy Falcon 1, ten mały, osiągnął orbitę po serii prób i porażek – to był przełom, głównie przez to, że rakieta była zbudowana przez 250-300 osób, a nie przez organizację rządową z 22 tysiącami pracowników. Drugim sukcesem było dokowanie kapsuły Dragon do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS). To było absolutnie – myślę, że to odpowiednie słowo – epickie.
ZEIT ONLINE: Czy jest coś, czego jeszcze pan nie osiągnął, a spodziewał się pan, że się uda?
Hans Koenigsmann:
Osiągnęliśmy więcej niż się początkowo spodziewałem. Z osobistego punktu widzenia, zawsze chciałem wysłać niemiecki ładunek w kosmos. To wciąż pozostaje niezałatwione.
ZEIT ONLINE: Co zmotywowało pana do rozpoczęcia pracy w SpaceX?
Hans Koenigsmann:
Pracowałem nad satelitami, ale pomyślałem, że fajnie byłoby budować rakiety, kiedy zadzwonił do mnie znikąd Elon Musk i zapytał mnie czy chcę dołączyć. Nie wahałem się ani chwili. To jest coś, o czym inżynierowie mogą tylko marzyć. Zazwyczaj, jeśli chcą zdobyć finansowanie, muszą składać wnioski, a to zajmuje dużo czasu i trzeba potem się tłumaczyć z tego, co się zrobiło. A nagle pojawił się facet, który rzucił pieniądze na stół i powiedział „budujesz rakietę”. Wszystko co było ważne, to posiadane zdolności techniczne. Nie było nic co nas rozpraszało. Tylko my.
ZEIT ONLINE: Wraz z trzecim startem Falcona 1 został pan głównym inżynierem i jest nim pan do dzisiaj. Z pańskiego punktu widzenia, jakie są trzy największe różnice pomiędzy Falconem 9, a innymi rakietami na rynku?
Hans Koenigsmann:
To, co odróżnia Falcona 9 od innych rakiet, to sposób w jaki jest budowany. Zaczęliśmy od bardzo prostego Falcona 1, upewniliśmy się, że to działa. Od tamtej pory cały czas rozwijamy rakiety, aż po dzień dzisiejszy.
To jest to, co odróżnia SpaceX od innych firm. Inni określają swój cel, analizują go przez 10 lat i następnie zaczynają loty testowe. My testujemy, po czym rozwijamy projekt dalej i wprowadzamy zmiany w trakcie trwania tego procesu. Po uporaniu się z początkowymi problemami, wkrótce staliśmy się lepsi. W międzyczasie wylądowaliśmy rakietą 11 razy na autonomicznej barce i 7 razy na lądzie. Udało nam się wylądować 14 razy pod rząd. Odpukać.
ZEIT ONLINE: Więc SpaceX akceptuje wielkie porażki w zamian za wielkie sukcesy?
Hans Koenigsmann:
Niespecjalnie. Kiedy przychodzi do głównej misji, polegającej na przykład na wysłaniu satelity w kosmos, jesteśmy bardziej konserwatywni i nie podejmujemy zbędnego ryzyka. To prawda, jesteśmy przygotowani na ryzyko w trakcie kolejnych testów. Jest oczywiste rozróżnienie pomiędzy misjami, a naszymi celami.
ZEIT ONLINE: Ogląda pan starty na żywo, czy za bardzo pan się tym denerwuje?
Hans Koenigsmann:
Miałem ochotę wybiec na zewnątrz i oglądać kilka razy w przeszłości, lecz nigdy nie zrobiłem tego podczas przeprowadzania misji. Najwięcej czasu spędzam w centrum kontroli, gdzie monitoruję wszystko. Rzecz w tym, że takie wydarzenie trwa dużo dłużej niż wielu ludzi myśli. Możemy osiągnąć orbitę w ciągu dziesięciu minut, ale często zdarza się, że musimy dostarczyć więcej niż jeden ładunek podczas misji. Poza tym sprowadzamy również drugi stopień z orbity. Całość zajmuje około dwóch godzin. Dopiero po tym mogę się zrelaksować.
Obecnie jestem mniej podekscytowany niż na początku, ale tak. Jeśli należysz do zespołu, który zajmuje się startem rakiety, świat jest twój przez ten jeden dzień.
ZEIT ONLINE: Myślał pan kiedyś o odejściu? W końcu SpaceX miało problemy i opóźnienia. Falcon 1, na przykład, nie wzbił się w powietrze aż do 2008 roku, po wielu testach i aż do momentu, kiedy wystartował Falcon 9, wciąż potrzebował trochę usprawnień...
Hans Koenigsmann:
Nie ma niczego, co chciałbym robić bardziej niż budować rakiety. Były pewne problemy, szukaliśmy rozwiązania przez 6 miesięcy, po czymś takim potrzebujesz przerwy, lecz nigdy nie doszedłem do momentu, w którym rozważałbym odejście.
ZEIT ONLINE: Nawet wtedy, gdy Falcon 9 eksplodował w 2016 i 2015 roku? Jaka jest pierwsza myśl, która przeszła panu wtedy przez głowę?
Hans Koenigsmann:
Obawiam się, że nie moglibyście tego opublikować. Tak na poważnie, eksplozja w 2015 roku przestraszyła mnie, ponieważ rakieta po prostu zniknęła. Spojrzałem na chwilę w dół i gdy wróciłem wzrok do góry, już jej nie widziałem. Stałem zmieszany przez minutę i pytałem sam siebie, „gdzie ona jest?”. Widziałem różne anomalie w przeszłości, ale wiadomo było co się dzieje. A ta rakieta po prostu zniknęła. I nie była to pierwsza czy druga rakieta, ale dwudziesta.
ZEIT ONLINE: Czy ta niepewność zmotywowała pana do dalszej pracy?
Hans Koenigsmann:
Nie można się poddać z powodu anomalii, niezależnie od tego, jak ogromna by była. Wręcz przeciwnie. Stało się, więc musisz to naprawić. Oczywiście, chcemy zapobiec eksplozjom za wszelką cenę, ale czasami rakieta, która kiedyś zawiodła, jest lepsza od takiej, z którą nigdy nie było problemów. Jest bardziej odporna na niespodzianki.
ZEIT ONLINE: W Ariane 6, europejskiej rakiecie, która ma zostać wystrzelona po raz pierwszy w 2020 roku, ESA trzyma się modelu jednorazowego użycia na najbliższą przyszłość. Jednak Boeing, Rosjanie, inni również, rozwijają teraz rakiety wielokrotnego użytku. Robiliby to samo, gdyby SpaceX nie udowodniło, że to może działać?
Hans Koenigsmann:
Tak długo, jak ludzie płacą za jednorazowe rakiety, to po prostu są z tego pieniądze. Ale jak tylko ktoś wystrzeli działającą rakietę wielokrotnego użytku, staje się to trendem, wszyscy muszą się dostosować. Naukowcy pracowali nad tym od dłuższego czasu, jednak bez większych sukcesów. W tamtym czasie miałem nadzieję, że inni dołączą, ale trudno było to zauważyć. Widać to dopiero teraz, gdy nam się udało.
Niemniej jednak, to nie jest w porządku, aby wskazywać na nas palcem, mówić że to jest coś co my osiągnęliśmy, a inni od nas kopiują. To by było dziwne. Ale wygląda na to, że mamy jakiś wpływ na rozwój rakiet wielokrotnego użytku, jako że inni teraz też chcą tego próbować.
ZEIT ONLINE: Następny w kolejce jest Falcon Heavy. Ta ogromna rakieta ma wystartować po raz pierwszy w listopadzie, przynajmniej takie są najnowsze informacje. Czy ten termin wciąż jest możliwy?
Hans Koenigsmann:
Ten rok już się powoli kończy. Jestem pewny, że w tym roku postawimy rakietę na platformie i przeprowadzimy pierwsze testy statyczne. Ale żeby nie przeszkadzać w bieżących operacjach, musimy ponownie uruchomić naszą drugą platformę startową. Na SLC-40 (platforma startowa SpaceX na Cape Canaveral – przyp. red.) wciąż trwają naprawy po eksplozji Falcona 9, podczas gdy jednocześnie pracujemy nad Falconem Heavy. Mamy zaplanowane wiele rzeczy, ale takie są założenia.
ZEIT ONLINE: Jaki jest najważniejszy postęp techniczny, jeśli chodzi o Falcona Heavy?
Hans Koenigsmann:
Zwykły obserwator zobaczy jedną rakietę lecącą w górę, a następnie dwa boczne boostery wracające na Ziemię, to będzie fenomenalne. Środkowy booster wyląduje na autonomicznej barce, a tylko bardzo mała część, drugi stopień, dostarczy ładunek na orbitę. To wynosi ponowne użycie na wyższy poziom – to będą takie same silniki oraz wiele takich samych podzespołów jak w Falconie 9. To będzie ogromna zaleta, że silniki różnych rakiet są takie same. To redukuje koszty.
ZEIT ONLINE: Jak współpraca z NASA wpłynęła na waszą pracę?
Hans Koenigsmann:
To partnerstwo sprawiło, że jesteśmy lepszą firmą. W pewnym sensie, NASA pomogła nam zyskać wiarygodność – dostarczamy ładunki na ISS i niedługo będziemy wozić tam ludzi. Skorzystaliśmy również do pewnego stopnia z rozległej wiedzy NASA.
Polega to na dawaniu i na braniu. Z jednej strony pozwalają nam projektować nasze własne rakiety i pojazdy kosmiczne, Falcona 9 oraz Dragona 2, wielokrotnego użytku. Z drugiej strony to dla nas ważne, że NASA docenia nasze pojazdy.
ZEIT ONLINE: Misje z zaopatrzeniem na ISS są dużą częścią waszego biznesu. Jednakże stacja ma zostać wyłączona z użytku w 2025 roku. Czy wpłynie to na finanse SpaceX i w efekcie także na kolejne projekty, czy biznes związany z prywatnymi i rządowymi satelitami wystarczy, żeby zabezpieczyć przychody?
Hans Koenigsmann:
To byłoby niedobre dla rozwoju technologii kosmicznych, dla ludzkości, gdybyśmy wyłączyli stację z użytku. Rozumiem, że ISS kosztuje, ale ma fundamentalne znaczenie. Oprócz wszystkich eksperymentów, które są tam przeprowadzane, uczymy się i ćwiczymy tam rzeczy, które pozwolą nam na podróż na inne planety. Stacja jest niewiarygodnie użyteczna w procesie zrozumienia, jak ludzie mogą przetrwać w kosmosie. ISS powinna funkcjonować dopóki nie przestanie działać.
ZEIT ONLINE: Elon Musk podkreślił ostatnio, że ludzie muszą lecieć na Marsa. Zgadza się pan?
Hans Koenigsmann:
Całkowicie. Jeżeli rozejrzymy się po Układzie Słonecznym, znajdziemy ludzi tylko na tej jednej planecie, a doświadczyła już ona masowych wymierań, wystarczy pomyśleć o dinozaurach. Ja nie chciałbym stać się kolejnym paliwem węglowodorowym na Ziemi. Tak więc lot na Marsa to duży, ale logiczny krok.
ZEIT ONLINE: Czy potrzebujemy bazy w kosmosie albo na Księżycu, aby to stało się możliwe?
Hans Koenigsmann:
Księżyc nie ma atmosfery, jest za blisko Ziemi, wiąże się z takim samym ryzykiem. Jeżeli baza na Księżycu pozwoli nam szybciej dostać się na Marsa, to będzie użyteczna. Jeśli damy radę bez tego, to mogę z tym żyć.
ZEIT ONLINE: Czy sam chciałby pan polecieć w kosmos?
Hans Koenigsmann:
Na Marsa nie, to za daleko. Ale poleciałbym na orbitę, to wydaje się ciekawe. Moja żona byłaby przeciwna, ale myślę, że i tak bym to zrobił.
Źródła: ZEIT ONLINE, Reddit